Czytam nowe książki. Książki, o tematyce bardzo dla mnie aktualnie ważnej, o tym jak nasze doświadczenia z dzieciństwa wpływają na aktualne życie i postrzeganie świata.
Czytając niektóre wersety, mam wrażenie, że książka jest również o mnie. Przedstawia sytuację niemal wyjęte, z moich zagubionych wspomnień.
Zadziwia mnie śmiałość autorki, do przedstawiania i formowania swoich racji, mimo sprzeciwu społecznego. Nieopisana odwaga do przełamania tego społecznego TABU.
Książka „Bunt Ciała” Alice Miller, w każdym niemal słowie próbuje udowodnić i przekonać czytelnika, że dzieciństwo ma ogromny wpływ na nasze dalsze życie. Ja bardzo, w tą teorie wierzę, więc zdecydowanie jest to książka dla mnie.
Autorka pisze, że nasze aktualne problemy, ucieczki od nich, choroby ciała czy problemy natury psychicznej, mają swoje źródło w dzieciństwie. Na próżno szukać pomocy w używkach, projektowaniu, czy środkach farmakologicznych. Podaje niezliczoną ilość przykładów, historii swoich pacjentów. Tego jak na ich życie wpłynęli ich rodzice.
Wszystko przez: niezaspokojone potrzeby, brak bezwarunkowej miłości, nierealne oczekiwania rodziców, brak akceptacji, narzucone normy społeczne, stosowanie kar cielesnych, przemoc fizyczną, psychiczną, ubliżania, upokarzanie, złe traktowanie… można by wymieniać i wymieniać. Najbardziej uderzający jest fakt, że ludzie nie chce tego wiedzieć.
Czarna pedagogika, sieje od pokoleń takie zniszczenie, że sama tego świadomość mnie przeraża. Bo przecież żeby dziecko wychować, trzeba mu od czasu do czasu przylać, żeby nauczyło się rozumu. Bo, co to za wymyślne pasje, jakaś przesadna radość życia, koledzy, znajomi… trzeba to uciąć i zgasić w zarodku. Bo jak się dziecko rozbestwi, to dopiero będzie z nim problem. Słuchać go? Po co? Przecież rodzic wie lepiej! Co ono czuje, o nie przepraszam, co powinno czuć, a czego nie. W ogóle emocje, są takie niewygodne. Rodzice nie chcą nas znać, nie chcą wiedzieć kim jesteśmy, a to budzi w nas ogromne cierpienie! Złość, żal, w ogóle emocje u ich dzieci… budzą w rodzicach przykre wspomnienia z ich własnego dzieciństwa, o których nie chcą pamiętać. Ich przemoc i brak miłości ma właśnie tam swoje źródło.
Dlaczego nie chcemy tego przerwać? Bo żeby to zrobić musimy zmierzyć się z prawdą. Z tym, że rodzice ani moi, ani twoi nie są idealni. Nie ma rodziców idealnych. Rosną z tego mniej lub bardziej pokrzywdzeni ludzie.
Nie chcemy tego dopuścić do świadomości. Coraz bardziej pogłębiamy się w okłamywaniu samych siebie. W ucieczce, która doprowadzi nas w najlepszym wypadku do wyparcia idei małżeństwa i posiadania dzieci, aby nie krzywdzić dalej. Lub w projektowaniu, czyli nieświadomym przenoszeniu swoich krzywd na najbliższych, stąd przemoc w rodzinie, uparcie powracająca z każdym kolejnym pokoleniem.
„Myślę, że ludzi, którzy w dzieciństwie nie doświadczyli przemocy, nie ma, niestety, zbyt wielu. Wszyscy ci, którzy jej doświadczyli, musieli stłumić w sobie bunt wobec doznawanego okrucieństwa i dorastać, oszukując samych siebie””
„‚Wychowanie’ oparte na przemocy jest dla mnie równoznaczne ze zanęcaniem się, ponieważ nie tylko odmawia ono dziecku prawa do godności i szacunku należnych mu jako istocie ludzkiej, ale stanowi swego rodzaju system totalitarny, uniemożliwiający świadome przeżycie doświadczanych krzywd i upokorzeń, nie wspominając o możliwości obrony. Człowiek dorosły powiela potem ten wzorzec wychowania w odniesieniu do własnych dzieci, do partnerów; zawsze wtedy gdy próbuje z pozycji siły bronić się przed lękiem tkwiącego w nim zdezorientowanego dziecka. Stąd biorą się dyktatorzy i ludobójcy, starający się przy użyciu siły odzyskać upragniony szacunek. „
Autorka mówi, coś co mnie bardzo uderzyło. Bo w żadnej innej książce, nie spotkałam się z tak drastycznym podejściem do tematu. Pisze:
„Nie musisz kochać i szanować swoich rodziców, ponieważ oni cię krzywdzili. Nie musisz zmuszać się, aby odczuwać, coś czego nie czujesz, ponieważ z przymusu nie rodzi się nigdy nic dobrego. W twoim przypadku ten przymus może oddziaływać destrukcyjnie, bo za to, że mu się poddasz, zapłaci twoje ciało”
Niesamowite! Jakież kontrowersje budzi, nawet teraz, takie stwierdzenie. Żyjąc w kulturze kultu rodziców, bezwzględnego szacunku, posłuszeństwa, oddania i miłości. Jak można powiedzieć: Ja ich nie kocham, bo za co? Jak można kochać kogoś kto skrzywdził, kto jest źródłem naszych problemow emocjonalnych? Mamy to wszystko dalej chować, zasłaniają to przykrywką w postaci wdzięczności za życie?
A co jeśli nikt nas tak naprawdę nie chciał? Staliśmy się dziełem niefortunnego biegu wydarzeń? Naturalną, choć możne nie uświadomioną konsekwencja bliskości dwóch osób? Pojawiliśmy się aby utrudnić im życie? Poszykować życiowe plany… wywrócić wszystko do góry nogami. Bo dziecko od samego początku czuje, że było niechciane, czuje każdą frustrację swojej matki. To, jak nie może się pogodzić z faktem, że w jej brzuchu zamieszkał, ktoś kogo ona nie chce.
Jakaż to tragedia dla dziecka. Które mimo wszytko i za wszelką cenę, do samego końca żywi się nadzieją, że dostanie od rodziców to czego oczekuje… troskę, uważność, miłość i ciepło.
Do końca nie rozumiem teorii, o tym że ciało jest najlepszym świadkiem naszej przeszłości, że ono wszystko pamięta. Jest naszym kompasem. Wskaźnikiem, nawet gdy zupełnie odebrano nam możliwość odczuwania i rozumienia własnych emocji. Ciało mówi do nas przez choroby i dolegliwości, chce zmusić nas do zmierzenia się z prawdą o naszym dzieciństwie. Nie spocznie póki tego nie osiągnie.
Ciało chce Ci pomóc. Żeby zmobilizować Cię do uwolnienia nagromadzonych emocji, może wprowadzić cię w chorobę. Reaguje na przemoc emocjonalną, to jest powód dla którego unikamy odwiedzin w domu rodzinnym. Ponieważ po wizycie czujemy się wyczerpani, pozbawieni sił.
Dzieje się tak dlatego, że wiele siły wewnętrznej kosztuje nas stwarzanie pozorów szacunku, miłości i innych pozytywnych uczuć, które musimy grać aby spotkanie odbyło się w sprzyjających warunkach. Próbując zepchnąć gniew, żal i rozczarowanie tak, by nie było go widać.
Oszukujemy sami siebie. Oszukujemy rodziców, utwierdzając ich w przekonaniu że jednak wszystko jest ok. A może ciągle żywimy nadzieję, że dostaniemy to, czego tak bardzo brakowało nam w dzieciństwie?
Jeśli nie dostaliśmy tego czegoś, gdy byliśmy bezbronnymi dziećmi, nie liczmy na to, że stanie się cud i nagle dostaniemy wszystko, o czym marzymy. Wszystko to, co próbujemy znaleźć, poza nami, w ludziach, w rzeczach. Pamiętajmy, że możemy sobie to dać sami… możemy sobie dać miłość, uwagę, cierpliwość. Możemy objąć własnym ramieniem nasze przestraszone, wewnętrzne dziecko. Dać mu ciepło, miłość… zapewnić, że jest dla nas najważniejsze, że nigdy go nie skrzywdzimy; że będziemy razem iść do końca życia; że bedziemy je chronić i wspierać. Kiedy się potknie, z oczami pełnymi miłości, podniesiemy je i dodamy mu otuchy żeby szło dalej. Bo nie ma w życiu większej porażki, niż się poddać, niż nie uczyć się na własnych potknięciach.
Niech życie będzie przygodą! Niech przestanie być walką!
Czy jest OK? Czy było OK? Sami wiemy najlepiej.
Nikt nam nie może odebrać prawa, do czucia tego co czuliśmy, do emocji które nas przerastały. Bo to, jak było, jest mniej ważne, niż to co wtedy czuliśmy. Bo to w nas zostaje. Musimy się z tym uporać. Nie obawiajmy się prawdy o naszym dzieciństwie! Stawmy jej czoła, nie kierujmy naszej wewnętrznej złości przeciw innym, ani przeciw sobie samym!
Uczmy się, aby dać naszym dzieciom, czego sami nie mieliśmy. Aby oszczędzić im tego czego nie chcieliśmy. Nie pozwólmy, żeby nasze dzieci stały się zabawkami, które wykorzystujemy do podrasowania swojego nikłego poczucia własnej wartości.
„Dziecko rzadko kiedy ma wybór. Niekiedy jego życie staje się jednym wielkim wysiłkiem, aby dać rodzicom, to czego nie ma i czego w ogóle nie zna, bo sam tego nigdy od nich nie otrzymał – prawdziwą, bezwarunkową miłość, nie tylko jej fasadę.”
Co mamy zrobić? Czy mamy się mścić na rodzicach. Dać im odczuć to, co przez nich stało się naszym udziałem?
NIE! Oni doskonale to znają, bo to jak nieświadomie nas krzywdzili, wynika z tego czego sami doświadczyli, a to zaś z tego czego doświadczyli ich rodzice.
Przerwijmy TO! Czy mamy wybaczyć i będzie po sprawie? NIE! Wybaczenie samo w sobie, nie usunie z nas gniewu i żalu, wpędzi nas jeszcze bardziej w zakłamanie.
Cudownie byłoby móc szczerze porozmawiać z rodzicami o naszych doświadczeniach, emocjach, trudnych do zniesienia sytuacjach. Myślicie, że to możliwe? Jeśli ktoś nie chce wiedzieć i widzieć problemu w sobie i sam odpycha od siebie źródło swoich problemów, nie usłyszy i nie zrozumie nas. Nawet jakbyśmy napisali cały esej o bólach i krzywdach.
Rodzice powiedzą, co ty wygadujesz… przecież tyle ci daliśmy, dzięki nam jesteś tym kim jesteś, masz to co masz, wszystko dzięki nam!
Zdecydowanie dzięki wam, nie jesteśmy tym, kim być powinniśmy. Nie moglismy stać się sobą, po swojemu. A jeśli ktoś może powiedzieć, że jego rodzice pozwolili mu tylko rozkwitnąć i byli ogromnym wsparciem, to miał niesamowite szczęście.
Jeśli to co pisze autorka, to o czym ja piszę, jest ci obce, to twoje szczęście. A jeśli budzi to w tobie złość, to może to jest w tobie. Może to jest to coś, czego nie chcesz do siebie dopuścić? Może pora porzucić pancerz obojętności, będący dla nas bezpiecznym, ale toksycznym schronieniem?
Sama świadomość, jest ważnym krokiem do wolności, do zmiany, do stania się sobą! Niestety kierują nami mechanizmy obronne i im większa krzywda, tym bardziej zacięcie jesteśmy w stanie bronić naszych rodziców.
„A przeszłości nie da się zmienić, nie można się też z nią uporać tak długo, jak człowiek zapiera się przeszłego cierpienia”
Czytam książkę z ogromnym zaciekawieniem. To aktualne przemyślenia. Dalsza część na pewno nastąpi. A tu na koniec kolejny fragment książki, ku refleksji:
Jest wiele cudownych rad, że trzeba uwierzyć w siebie, zaufać sobie, nie mówi się jednak o „konieczności i sposobach usunięcia blokad, które w tym przeszkadzają. Moim zdaniem, człowiek, który nie potrafi siebie cenić i szanować, który sam ogranicza swoją kreatywność, nie robi tego na własne życzenie. Tkwiące w nim blokady powstały w wyniku przeszłych doświadczeń, jego historii. Musi on tę historię bardzo dokładnie poznać, musi ją odczuć, żeby móc zrozumieć, jak stał się tym, kim jest. Jeżeli potrafi poznać swoje emocje i je zrozumieć, nie będzie potrzebował już żadnych rad. Będzie potrzebował jedynie świadomego, empatycznego świadka, który towarzyszyć mu będzie w drodze do jego prawdy, w drodze, na której odnajdzie on wszystko to, czego dotychczas bezskutecznie pragnął: zaufanie, szacunek i miłość do samego siebie. Żeby pójść tą drogą, człowiek musi jednak porzucić nadzieję, że pewnego dnia jego rodzice dadzą mu to, czego mu w dzieciństwie odmówili”