Z ogromną radością przedstawiam wam niezwykle ujmującą mnie twórczość Niezapominajki, z którą miałam i mam przyjemność pracować w indywidualnych konsultacjach. Obie bardzo owocnie uczymy się siebie, w tych rozmowach. Budzi się we mnie ogromna radość, że ta cudowna kobieta – zechciała podzielić się sobą, swoim doświadczeniem. DZIĘKUJĘ <3
Ogromny wpływ na nasze życie ma to, gdzie i w jakich warunkach ono się rozpoczęło i trwało. Wiele z nas, rozpozna się w poniższym opisie relacji z matką/ ojcem.
Niniejszy list stanowi część pięknej pracy z matczyną raną, wewnętrznym dzieckiem – ważne jest pozwolić sobie zobaczyć co zostało zrobione, jaki miało to wpływ na życie. Niezwykle trafnie ujęty obraz stopniowego, dziecięcego wyrzekania się siebie, po to by przeżyć – doskonałe rozwiązanie na tamten czas – istne twórcze przystosowanie.
Niezapominajka pokazuje, że mimo wielu doświadczeń, każdy z nas ma SIŁĘ, by narodzić się na nowo!
Gdy byłam dzieckiem, byłaś dla mnie Bogiem, wyrocznią, oknem na mnie samą i na świat, byłaś podmiotem mojego życia. Patrzyłam na siebie twoimi oczami. Twoje narcystyczne cechy patrzyły na mnie, kiedy ty nie patrzyłaś. Twój ból emocjonalny, był moim bólem. Gdy mówiłaś, zawsze milczałam i współodczuwałam twoją frustrację. Gdy mówiłaś nie było mnie w środku, spychałam siebie w głęboką otchłań i ustępowałam tobie miejsca. Gdy mówiłaś, moje ciało sztywniało, w głowie miałam pustkę (Jak często w życiu czułam i czuję tą pustkę? Jak często Ty ją czujesz?) Nigdy nie potrafiłam wyrażać swoich potrzeb, nawet nie wiedziałam, że mogę je mieć. Lubię? Nie lubię? Chcę? Nie chcę? Nie, to nie ja. Gdy odważyłam się już coś powiedzieć, karałaś mnie spojrzeniem, dezaprobatą, śmiechem, kpiną. Przekonywałaś mnie do swoich poglądów i racji, w sposób, który nie pozostawiał mi wyjścia. Narzucałaś mi swój system etyki, wiary i światopoglądu. Mówiłaś mi kim jestem i co mogę („jak będziesz u siebie to będziesz mogła robić co ci się żywnie podoba!”) Kontakt z tobą zawsze oznaczał rezygnację z własnych uczuć, z zawstydzaniem i wytwarzaniem poczucia winy, nigdy nie czułam przy tobie siebie w sobie. Twoje sterowanie mną odbywało się od zewnątrz i wdrapywało się do mojego serca i mojej głowy. Chciałam przeżyć, znaczyło to, że nie mogłam decydować o tym co robię i co czuję. W głowie miałam przeciążenie, pisk, zwarcie. Żyłam będąc twoją własnością, wrosłam w twój system wierzeń i przekonań, w twoją złość i frustrację. Nigdy ciebie nie rozumiałam, wręcz to co mówiłaś było dla mnie kosmiczne, nie utożsamiałam się z tym, ale akceptowałam jako istota bezwolna. Gdy mówiłaś, milkłam, dławiłam się. Najgorsze było to, że gdy mówiłaś, szłaś na mnie jak buldożer ze swoimi absurdalnymi argumentami, ocenami i schizami. Co ja wtedy robiłam? Cofałam się, starałam się przeżyć, nie w głowie mi było oponować. W ”dobrej wierze” szłaś na mnie jak olbrzymi spychacz, który tylko „grzecznie tłumaczy”, że to ty masz rację, argument masy nie pozostawiał złudzeń. Krzyczałaś, obwiniałaś, oskarżałaś, kpiłaś, lekceważyłaś, a ja coraz bardziej gubiłam się w sobie, nie rozumiałam o czym mówisz, co chcesz powiedzieć, co jest ważne, co próbujesz mi wytłumaczyć, co tym razem zrobiłam albo czego nie zrobiłam – mam przeprosić? ale za co?
Jesteś zła, bo jestem jego córką? Bo nie robię czegoś jak ty chcesz? Bo znów ci ciężko, ponieważ masz dzieci? Bo świat ciebie atakuje przez to, że jestem? Bo znów skomplikowałam tobie życie? Bo ludzie coś mówią? Mówisz – idź do ojca! Ale przecież on mnie nie chce! Głowa mi puchnie! Nic nie rozumiem! a w duchu, żałuję, że jestem, że żyję, że nic dobrego ze mnie nie ma, że daję swojej matce tylko ból, a ona tak się stara!!! Dla kogo tak się stara? Dla ciebie! Dla dzieci – żyły sobie wypruwa, poświęca się, a stary ma wszystko w dupie, alimentów nie płaci!
Słyszę: Jesteś jak twój ojciec! Do roboty się weź! Niczego w życiu nie osiągniesz, nie masz ambicji a w życiu trzeba mieć ambicję! Nigdy sobie męża nie znajdziesz! Ucz się! Nie masz żadnych obowiązków, tylko się uczyć, ach gdybym miała takie warunki jak ty! Ale ty tego nie doceniasz! Szanuj matkę! Co ty wyprawiasz! Uspokój się! Nie jedz tyle! Odejdź, zostaw! Nie potrafisz, ja to zrobię! Tylko kochanki mu w głowie! On to ma spokój a mi tylko te dzieci zostały! Tak mi żal kobiet w ciąży, biedne, to smutny widok!
A ja?
No tak, zaczynam się coraz bardziej garbić, kręci mi się w głowie, zaczynam myśleć, że to się nigdy nie skończy, że dzisiaj to wszystko trwa dłużej niż ostatnio. Nie mogę oddychać, duszę się, nie mogę uciec przed tym przeogromnym spychaczem, który już mnie dotyka. Jestem w środku, coraz bardziej skulona, czuję, że jestem sama, że jeśli ona coś jeszcze powie to się zapadnę, spłonę, zniknę, uderzę, zacznę krzyczeć, jestem na granicy wytrzymałości a ona nie chce mnie dostrzec.
Czy często masz w swoim życiu takie uczucie paniki, napięcia? Kiedy?
Pękam jak marmur i tracę siebie, swoją ostoję, tracę też swoją dopiero co kiełkującą wartość, która prezentuje się niczym cichy pisk wewnątrz mojej duszy, jest ledwo słyszalny. Spuszczam głowę, mam miękkie kolana i słyszę w sobie szept – nic nie mów, zostań tam, gdzie jesteś. Kiedy spychacz widzi, że już leżysz, nic nie mówisz, ledwo oddychasz, spuszczasz wzrok a kark i głowa są zapowietrzone, zaczynasz myśleć, że potrzebujesz tlenu, że musisz odpocząć, skulić się gdzieś cichutko. Nagle spychacz znów rusza, coś mu się przypomniało, a to przecież takie ważne, teraz dopełni się obraz tragedii. Za każdym razem, gdy mu się coś przypomina, odpala potworną maszynę od nowa i od nowa… Spycha ciebie jeszcze trochę i jeszcze trochę… Spychacz nic nie widzi, w zacietrzewieniu dusi pedał gazu, a ty po drugiej stronie przestajesz być, znikasz.
Potem za kółko zasiada ojciec, on też ma przecież swoje prawa, ból, historię. On też musi siebie wyrazić, ma do tego prawo, przecież jest ojcem i wie co mówi. Jeśli ma początkową trudność, aby nadusić na gaz przypomina sobie o butelce za pazuchą, od razu mu lepiej, już nie musi się ograniczać, ma taką łatwość w wyrażaniu siebie i swoich pretensji co do życia, żony, dzieci, teściowej, pracy, kumpla, sąsiadów. Szkoda tylko, że rzyga na dziecko. Szkoda, że jest taki duży i silny, że ma takie wielkie dłonie, które czuję na swoim ciele, a ogromnymi i szklistymi oczami pełnymi nienawiści, częstuje mnie nią cały czas.
Słyszę: Ty gnido dworska! Jesteś taka jak matka! Nic nie znaczysz! Nie stawiaj mi się gówniaro! Ja nie mam dzieci, swoje dopiero będę mieć, jak je zaadoptuje!
Pomaga sobie kablami, aby oszczędzić ręce, dobrze, że dba o siebie. Kierowcy się zmieniają, a ja tkwię między zupełnie obcą resztą świata a spychaczem. Jestem sparaliżowana. Słyszę krzyki, frustracje, żale, oskarżenia, czuję ich szał, a moje serce nie wie czy to ojciec czy matka (nie myślisz o przyszłości, nie widzisz jej i nie zdajesz sobie sprawy, że kiedyś na miejscu kierowcy usiądzie mąż, teściowa, sąsiad, szef, współpracownik, rodzeństwo, pan policjant a może i dozorca)
Żyjesz w domu z agresywnymi zwierzętami. Musisz nauczyć się żyć w tej klatce, oddychać tym stęchłym powietrzem, mimo, że na święta wystawiana jest choinka. Nigdy nie wiesz za co będziesz dzisiaj miażdżona, więc na wszelki wypadek twoje ciało i serce są gotowe. Ciało sztywnieje, dusza się chowa, a myśli są ciężkie, smutne i samotne. Żyjesz z pochyloną głową, aby się nie wychylać i na wszelki wypadek unikać ciosów. Zaciskasz pośladki, oddychasz płytko, ściskasz zęby, a myśli szybko i z lękiem wędrują pod czołem. Zanim dorośniesz spychacz będzie miażdżyć twoja psychikę i ciało niemal każdego dnia.
Nie wierzysz w siebie, jesteś złamanym człowiekiem.
Myślisz, wyprowadzę się, zmieni wszystko. Masz rację zmieni się, ale tylko sceneria, w środku nadal jesteś kruszynką, ledwo wykiełkowaną istotą ludzką. Wkładamy dużo energii, aby tego nie widzieć i temu zaprzeczać.
Czujesz się obco wśród ludzi, ale udajesz, że jesteś wyluzowany i taki fajny (pomagasz sobie papierosami, alkoholem, głośnym śmiechem, obgadywaniem, wyśmiewaniem, romansami) Zaprzedajesz siebie, nie słyszysz siebie, grasz różne role, które pozwalają ci przeżyć i czuć się ważnym, docenianym i zauważonym, podświadomie chcesz przynależeć.
Kim tak naprawdę jest mała Aśka, Magdusia, Jareczek, Adaś?
Myślisz: kelnerką, przedszkolanką, strażakiem, bankowcem…, ale ja nie oto pytam.
Kim tak naprawdę jesteś?
Pytam kim jesteś tam w środku na dnie, w nocy, kiedy jesteś sam na sam ze sobą, bez odgrywanych ról.
- Co czujesz?
- Czego potrzebujesz? Jakie są twoje potrzeby?
- Co ciebie cieszy? Co ciebie martwi?
- Jak oddychasz?
- Czy cieszysz się sobą?
- Czy jesteś dla siebie dobry? Czy opiekujesz się sobą?
Często tracisz ludzi, pracę, marnujesz szanse, tracisz pieniądze, zdrowie, popadasz w nałogi, jesteś źle traktowany przez innych. Zostajesz rodzicem, przejmujesz więc następne role. Edukujesz się (lub nie dajesz rady) aby uzyskać nowe role, nowe tytuły, nowe wyzwania a co za tym idzie- uznanie. Wymyślasz światopoglądy, adoptujesz je, jesteś prawicowcem, lewicowcem, katolikiem, buddystą, ateistą, sportowcem, nihilistą. Trzymasz się tego wszystkiego, bronisz swojej nabytej tożsamości.
Przychodzi jednak dzień, etap w życiu, choroba, wypalenie, śmierć, książka, osoba, film, depresja, nerwica, że pukasz do siebie.
Puk, puk, jest tam ktoś?
Mówisz, że nie widzisz nikogo, ale jednocześnie czujesz czyjąś obecność, już nie chcesz i nie możesz jej dłużej ignorować. Chcesz, aby ta obecność wybrzmiała, pokazała ci swoją twarz zatańczyła swój taniec.
Usiądź więc przy sobie, posłuchaj siebie, poczuj siebie, spójrz sobie w oczy i duszę, dotknij siebie wszystkimi zmysłami. To ty uwięziony lata temu między spychaczem a resztą świata. Zauważ to małe dziecko, usłysz i zobacz jego uczucia. Pomóż mu wyjść z tego okrutnego i przerażającego miejsca. Stań w obronie tego dziecka, uszanuj jego ból i historię. Stań się jego przyjacielem, opiekunem, matką, ojcem, babcią, siostrą. Daj mu to czego potrzebuje, uznaj jego ból i zagubienie. Dotknij je i jak będzie gotowe zabierz do swojego świata, niech się w nim rozgości. Kup mu lody i idźcie na długi spacer, niech ze spokojem, bez pośpiechu, opowie ci swoją historię, tak jak ono chce i jak długo chce. Podaruj mu uwagę i daj się prowadzić. Zwiedzisz wiele miejsc.
Będziesz odczuwać głęboki ból, czasami będziesz zagubiony, zaczniesz wątpić, ale z czasem, życie nabierze innego smaku i koloru, przewartościowuje się, zobaczysz co to radość i nadzieja, co znaczy wiara w samego siebie, co znaczy wewnętrzny spokój. Życie stanie się pełne, nie będziesz już szukać brakującego ogniwa, bo przecież ono jest w tobie, ty nim jesteś. Poglądy przestaną mieć znaczenie, szef będzie tylko szefem, nałogi już nie będą tak atrakcyjne i niezbędne, zdrowie będzie zdrowsze, oczy będą lepiej widzieć, myśli twórcze i odważne, a wątroba zacznie się uśmiechać.
Rodzimy się dwa razy na tej ziemi. Za pierwszym razem wychodzimy z łona matki, drugi raz, kiedy wychodzimy z siebie do siebie.
To trudny proces, dla odważnych i niezłomnych, wytrwałych i czujących, dla słyszących swój wewnętrzny szept, gdy są sami, ten sam szept który słyszeli, kiedy byli dziećmi. Dla wojowników.
Czy dasz radę? TAK! Czy my damy radę? TAK! Zatańczmy razem! Zatańczmy nasze życie! Zatańczmy ze sobą! |
Tą drogę trzeba przejść samodzielnie, nauczyć się sobie ufać, swojej intuicji i przeczuciom, a jednym z moich przeczuć była i jest Magdalena Rosińska. Madzia pomaga mi stać przy sobie, wspiera mnie i szanuje, to wartość, która bardzo mnie wspiera i troszczy się o mnie. Czasami siadam razem z Magdą oko w oko ze spychaczem. Gdy jest ktoś taki przy tobie, zaczynasz podnosić wzrok i zauważasz siebie. Buduje się w człowieku niezłomność i wiara w siebie. Magda jest przy mnie, wskazuje mi drogę, mówi „oddychaj”, jest jak latarnia morska dla kogoś, kto walczy na morzu podczas sztormu i nie ma dobrej widoczności. Wspaniale jest mieć przy sobie takiego człowieka. Dziękuję Madziu z całego serca za twoją uwagę, współczucie i głębokie zrozumienie. Dziękuję, że jesteś.
Pozdrawiam – NIE’zapominajka
Ps. Nie zapominajmy o sobie😊