Faza regeneracji po chorobie. Dolegliwości fizyczne znosiłam wiele razy, ale po raz pierwszy doświadczyłam dosadnie, że choroba fizyczna jest upustem, zaworem bezpieczeństwa dla mojej emocjonalności, która była daleka od równowagi.
Potrafię skutecznie obserwować siebie, mam wysoką świadomość procesów jakie dzieją się w moim wnętrzu. Każdy z nas bywa przeciążony nadmiarem – wewnętrznym hałasem – ja bym nazwała też to niedorzecznym napięciem. Kiedy czuję się skrajnie zmęczona procesami zachodzącymi w mojej głowie. Bo tu nie chodzi o czyste emocje, które się czuje i już – fala przypływa i odpływa. Tu chodzi o ten nadpis umysłowy, o narrację jaką podsuwa nam umysł, są one jak filmy z zawiłą i nieprzewidywalną akcją. Jeśli takich „filmów” odtwarza mi się jednocześnie kilka, lub kilkanaście… jest taki jazgot, takie natężenie, że nie sposób tego znieść.
Co wtedy można zrobić? Wydaje się że nic…
Wtedy z pomocą przychodzi ciało. Ono bierze na siebie ten nadmiar i chce nam po raz kolejny pomóc przetrwać, upuścić trochę tego napięcia… zaczyna drapać gardło, kręcić w nosie, osłabienie, niewydolna termoregulacja, zmęczenie… i uffff….
Czuję to wszystko, nie jest to miłe…. bo katar, ból, trudno w nocy spać ale jest spokój w środku. Źle się czuję, boli mnie… ale mam w środku taką błogą ciszę. Jestem szczęśliwa, że mój umysł jakby ucichł, nie generuje hałasu. Jakby ten zwariowany jazgot nagle znikał… błogo trwa, póki nie poczuję się lepiej na tyle by… znów przypomnieć sobie o tym, co jest przeciwieństwem błogiej ciszy.
To powtarzalny cykl. Niewygodny cykl.
A jak doskonale ta nasza CAŁOŚĆ sobie z nim radzi. Kiedy nadmiar hałasu w umyśle jest tak duży, z pomocą przychodzi ciało…
Ale idealnym rozwiązaniem byłoby znaleźć źródło napięcia, hałasu i zmienić w życiu to co stoi nam na przeszkodzie by nastała cisza… bez konieczności chorowania, które daje odpoczynek… albo innych mechanizmów ucieczkowych (praca, nałogi…) a co gdy źródłem jest nasz sposób życia? Nasz codzienny ból, który przykrywamy obowiązkami i milionem spraw do zrobienia?
Jak stworzyć życie takie, by nie było od czego uciekać?
Jak nadać codzienności taką głębię, że wszystko co będę robiła wyda się wielkie i wyjątkowe?
Jak dziękować za wszystko co drobne… aż każda ta drobinka stanie się wielka?
Jak nauczyć się dziękować i odczuwać wdzięczność – kiedy wewnątrz jest taki ładunek wściekłości, że czujesz, że niebawem to wszystko strzeli i nic już z Ciebie nie zostanie?
Jak wzbudzić wdzięczność, gdy odczuwasz nienawiść?
Gdzie w mojej wewnętrznej narracji jest WINA? Gdzie i czym w swoim wewnętrznym świecie zawiniłam i za co tak surowo siebie karzę każdego dnia? Zatrzymuję, hamuję, motam, majaczę, uciekam, grzęznę… gdzie jesteś wina i jak sobie samej dać odpuszczenie?
Zadawaj pytania, a kiedyś … gdy będziesz gotowa, po cichutku, niespodziewanie przyjdzie do Ciebie odpowiedź <3






